Relacja ze sobą. Miłość, nienawiść i warunki własnej wartości

“Jestem złym człowiekiem. Do niczego się nie nadaję. Nic dziwnego, że nikt mnie nie kocha. Nie jestem wart/a tego, aby być dla kogoś najważniejszym człowiekiem. Ranię ludzi, którzy są dla mnie ważni. Niszczę wszystko, co piękne. Jestem ucieleśnieniem zła. Nie ma dla mnie nadziei. Wolę nie żyć, niż być tym, kim jestem.”

Takie i podobne myśli zna wiele osób. Skąd właściwie się biorą się tak bezwzględne wobec siebie słowa?

Miłość i warunki

W miłości do siebie nie ma nic romantycznego. Aby móc żyć, potrzebujemy umieć o siebie zadbać, a znacznie łatwiej jest zadbać o kogoś, na kim nam zależy. Miłość jest naturalnym uczuciem dla każdego z nas. To uczucie łączące, zbliżające, wspierające budowanie więzi. To ona także powoduje, iż możemy zadbać sami o siebie. Jednak bardzo wielu z nas doświadcza tego, że nawet gdy akceptują, lubią i kochają sami siebie, jest w nich także inna część. W skrajnych przypadkach mroczna, niewybaczająca, dręcząca.

Jesteśmy nastawieni na to, aby przetrwać, nawet, jeżeli koszty są bardzo wysokie. Uczucie nienawiści do siebie nie jest odwrotnością miłości. Odwrotnością miłości jest obojętność. Skierowana na siebie nienawiść jest najczęściej angażującą kreatywność walką o własne przetrwanie. Jedną z podstawowych prawd o nas samych jest to, iż nie opuścimy siebie samych aż do śmierci. Nawet, jeżeli uda się nam od samych siebie emocjonalnie odłączyć. Jak zatem to się dzieje, że podstawowe tendencje rozwojowe człowieka, w których dominować mają dostrzeżenie, bycie przyjętym, akceptacja, czy troska, zniekształcają się i w odniesieniu do części lub całości samych siebie przybierają postać nieprzychylną, oceniającą, a czasem wręcz okrutną?

Teorii na temat tego, jak kształtowany jest stosunek do siebie jest kilka. Teorie dynamiczne podkreślają rolę pierwszych więzi i najważniejszych osób (np. na temat teorii Stephena M. Johnsona pisaliśmy w kilku naszych artykułach). Podobnie jak teorie związane z psychologią humanistyczną. Carl Rogers – twórca psychologii humanistycznej pisał o warunkach własnej wartości, które także powiązane są z dzieciństwem i postaciami opiekunów. Dziecko w naturalny sposób tworzy całościowy obraz tego, jak odnoszą się do niego najważniejsi ludzie. Jeżeli jego spontaniczność, spotka się z dezaprobatą, to często poczuje ono nie to, że dane zachowanie nie jest akceptowane, a to, iż to ono jako osoba zostało całkowicie odrzucone. Podobne doświadczenia nie są zarezerwowane dla dzieciństwa i postaci głównych opiekunów, choć to właśnie ten okres i te relacje związane są ze szczególną wrażliwością na urazy związane z więzią.

Nie mogę sobie wybaczyć

Małego człowieka „nie stać” na to, by ryzykować zerwaniem więzi. Będzie więc dążył do unikania odrzucenia. Nawet kosztem siebie. Nawet jeżeli to miałoby oznaczać odwrócenie się od swoich naturalnych tendencji. Zaczyna lubić lub nie lubić siebie,  zgodnie z tym, jakie sygnały odbiera od rodziców. Trudno jest jednak wytrzymać porzucenie samego siebie, swojego „chcę, sprawdzę, potrzebuję”. Niemożliwym wydaje się podejmowanie wyboru – ja albo ty. Trzeba nadać sens swojemu wewnętrznemu rozdarciu. Tym sensem często jest to, iż  rodzice nie mogą robić niczego, co krzywdzi. Muszą mieć powód. Tym powodem z pewnością jest to KIM jestem. Skoro więc nie jestem (w całości lub w jakimś aspekcie) kochany/a, szanowany/a i uznawany/a – na pewno jest tak dlatego, że jest zły/zła. Im jesteśmy mniejsi, im mamy mniej możliwości poradzenia sobie z taką sytuacją, im mamy mniej pozytywnych doświadczeń i poczucia bezpieczeństwa, tym silniejsze będzie przekonanie, iż to z nami jest coś nie tak.  Taki stosunek do siebie pozwoli przetrwać, bo pozwoli zachować zbyt trudną do wytrzymania i gwarantującą jedynie przetrwanie, a nie rozwój, więź.

Proces ten dzieje się kosztem żywej, spontanicznej i pełnej troski miłości do siebie.

Leczenie złamanego serca

Siła odrzucających i nienawistnych uczuć zależy od wielu czynników. Czasem przybierają postać pobłażliwego i złośliwego wyrzucania sobie błędów, czasem urastają do pogardy, wściekłości, odrzucenia. Czasem nic nie można na tę nienawiść poradzić. Uraz, który doprowadził do tego miejsca jest głęboki i trudno wyobrazić sobie wybaczenie. Mona najwyżej wkładać olbrzymi wysiłek, aby nie wydało się to, co ukrywane. Paradoks tej sytuacji polega na tym, iż nadawane przez siebie znaczenie i prawdziwe przyczyny cierpienia różnią się od siebie. Odpowiedzialność przypisywana jest nie temu źródłu.

Psychoterapia osób z głębokimi zranieniami może przybierać różne postaci i koncentrować się wokół różnych wątków. Czasem polegać będzie na „odpakowywaniu” doświadczenia, które kryje się pod stosunkiem do siebie. To odpakowywanie, to docieranie do pierwotnych uczuć, odruchów, poczuć związanych z ciałem. Czasem to także przypominanie sobie wydarzeń. Czasem, we współpracy i przy akceptującej obecności terapeuty wyrażane są emocje i myśli, na które nigdy nie było miejsca – te dotyczące siebie i te dotyczące bliskich. Czasem ulga przychodzi, gdy przy kimś mówimy głośno o tym, co do siebie czujemy, konfrontujemy się ze swoim wstydem i doświadczamy troski, współczucia, akceptacji. Czasem osoby, które doświadczają odrzucających uczuć w stosunku do siebie mówią o wpadaniu w dziurę, byciu pogrążonym w koszmarze, byciu w lepkiej mgle. Innymi słowy o byciu bardzo samotnymi w bardzo złym i przykrym dla nich miejscu. I czasem najważniejsze będzie dla nich to, aby nie być w tym samotnymi. Aby nawet, gdy pogrążeni są we własnym mroku, ktoś, np. psychoterapeuta zauważył ich obecność.

W każdym przypadku ważne będzie budowanie relacji ze sobą opartej na miłości i akceptacji. Wszak najważniejszą przysięgę miłości warto złożyć temu, kogo na pewno nie opuścimy aż do śmierci.